środa, 23 maja 2007

Cinematic Orchestra - Ma Fleur

Nie umiem sobie wyobrazić mojego współżycia z muzyką, gdyby nie było w nim miejsca dla The Cinematic Orchestra. Jest to jeden z kilku zespołów, które mocno zapadły mi w pamięć i bardzo często powracają. Są jak dobry przyjaciel, którego długo można nie widzieć, ale w trakcie spotkania ma się tysiące rzeczy do opowiedzenia - a w tym wypadku do odsłuchania. Cenię sobie tych Brytyjczyków bardzo wysoko, dlatego też nie wyobrażam sobie, aby mieli zaniżyć poziom.

Wiele osób ostatnio narzekało, zwłaszcza po koncertach w Polsce (które to zresztą były naprawdę udane), że zespół podąża w kierunku Coldplaya i zaczyna tracić swoją oryginalność. Krytykowano Patrica Watsona i właściwie wszystkie drobne przemiany w granej muzyce. Czy słusznie? Myślę, że ogromnym plusem tego zespołu była zawsze jego nietuzinkowość. Sposób tworzenia muzyki, łączenie improwizacji z postprodukcją, wyrażanie siebie na wiele możliwości i zawiłe dźwięki stanowią o konkretnym charakterze grupy. Wystarczy posłuchać Motion, The Man With A Movie Camera (film też polecam), zaraz potem Every Day, żeby wiedzieć, co mam na myśli. The Cinematic Orchestra trudno pomylić z kimś innym.

Jak jest z Ma Fleur? Przyznam się szczerze, że długo zabierałem się do d o k ł a d n e g o odsłuchania. Słuchać, słuchałem, ale zawsze jako tło do innych czynności i przez to płyta przemykała niezauważenie. To mnie zaciekawiło na początku, bo o ile The Man With A Movie Camera, nie sposób nie zauważyć, to ta płyta znika w tle. Nie wypływa na pierwszy plan i na pewno nie jest zadziorna. Lubię Watsona i dlatego podoba mi się To Build A Home, mimo iż troszkę nie pasuje do całości. Jak jest dalej?

To muzyka o której trudno się pisze, zawsze mam wrażenie, że nie jestem w stanie uchwycić jej różnorodności. Ma Fleur to na pewno 100% tradycji zespołu. As The Star Fall - mój ulubiony - jest absolutnie nie do pomylenia z innym wykonawcą. Tytułowy Ma Fleur ma w sobie ładne jazzowe wstawki i tę trudną do opisania ciężkość. Tyle, że w wypadku tego zespołu to jak najbardziej pozytywne stwierdzenie.

Całość jest utrzymana w dobrze znanej tonacji. Ma głębię, typową dla The Cienematic Orchestra, pełną rozmaitych dźwięków, chociaż nie wyłamuje się jakoś specjalnie poza konwencję nu-jazzu i muzyki elektronicznej. To, co się znajdzie na tym krążku zależy od wrażliwości słuchacza, bo jest to płyta, którą można interpretować na mnóstwo sposobów. Mnie nie zachwyciła, za to na pewno ucieszyła. Z niecierpliwością czekam na następną. Głęboka, intrygująca, smutna.

4/5

1 komentarz:

pej pisze...

zespół jest naprawdę genialny, a Les Ailes Pourpres dowodem na to, że do coldplaya to nie całkiem podobne ;]
koncert w kwietniu, ale ceny odstraszają niestety.
ciekawe recenzje btw. pozdrawiam ;]