czwartek, 31 maja 2007

Bonobo – Days to Come

Do niedawna znałem tylko pierwsze produkcje Simona Greeena (Animal Magic, Dial M for Monkey, Sweetness). Darzę je zasłużoną sympatią, słucham dosyć rzadko, ale kiedy to już robię, to sprawiają mi naprawdę wiele przyjemności. Bardzo kojąca muzyka, pełna spokoju i przyjemnych dla ucha nut.

Bonobo – to tak naprawdę szympans karłowaty – jest muzykiem prawie samodzielnym. Sam komponuje muzykę, gra ją, a później produkuje. Nie bez powodu uważa się go za jednego z pionierów down tempo, no i byle kogo nie wydaja w Ninja Tune. Jak dla mnie to już wystarczająca rekomendacja.


Ale do rzeczy. Dostałem płytę, puściłem i przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się rewolucji, czy odejścia od znanej mi już techniki. Ale.. .


Płyta jest genialna. Fantastyczna. Znakomita w (prawie) każdej sekundzie swojego brzmienia. Nie mogę się od niej oderwać. Jest zupełnie inna niż poprzednie. Więcej w niej życia, energii, jest mnóstwo pochowanych emocji. Całość jest jak żywy organizm, każda piosenka składa się na jego prawidłowe funkcjonowanie i właściwie każda robi to wyśmienicie.

Szczególnie dobrze w moim przekonaniu wypadły duety z Bajka. Nie znam dobrze tej artystki, ale chyba jej przeznaczeniem był udział w tej produkcji. Fenomenalny, pełen siły i stanowczości Between The Lines. Pokrętne Ketto. Do tego Transmission 94, jakby żywcem zapożyczone z Cinematic Orchestra – i przez to śliczne. A po koniec Walk In The Sky, od którego nie umiem się uwolnić, mimo iż najlepszym kawałkiem tu nie jest. Jedyny wrzód na dupie to kawałek z Fink. Niepotrzebnie zwalnia.

Dzięki tej płycie widać postęp jakiego dokonał w swojej muzyce Bonobo. Przeszedł wielką metamorfozę od prostych nieskomplikowanych dźwięków, momentami nawet nużących , do fantastycznych aranżacji. W pełni pomyślanych, chaotycznych tam gdzie trzeba i co ważne utrzymanych w dobrym klimacie. Ta płyta wciąga. Ma w sobie potencjał i naprawdę cieszy.


5/5

Brak komentarzy: